Tydzień temu minęło dokładnie 5 lat od jednej z największych tragedii w historii świata sportu. Samolot lecący z piłkarzami Chapecoense, reprezentującego barwy Chapeco, niewielkiej miejscowości z południa Brazylii, rozbił się o zbocze gór w okolicach kolumbijskiego miasta Medellin. Katastrofa pochłonęła życie zdecydowanej większości pasażerów, a ci co przeżyli mogą dziś mówić o wielkim szczęściu, jeżeli nie cudzie.
Jak w ogóle do tej katastrofy doszło? Kto przeżył i jak potoczyły się dalej losy klubu? Odpowiedź, na te i wiele innych pytań, znajdziesz w dalszej części artykułu.
Associação Chapecoense de Futebol
Bądźmy szczerzy. Dla zdecydowanej większości fanów piłki nożnej, biorąc pod uwagę chociażby skalę europejską, Chapecoense było klubem anonimowym. Do momentu wydarzenia, które wstrząsnęło światem nie miałeś pojęcia, że taki zespół w ogóle istnieje. I wcale nie jestem lepszy. Dlatego, zanim przejdę do konkretów, postaram się pokrótce przybliżyć sylwetkę klubu zanim doszło do tragedii.
Chapeco to niewielkie miasto na południu Brazylii, którego mieszkańców nazywa się Chapecoense. Nie trudno domyśleć się teraz od czego pochodzi nazwa klubu, który powstał stosunkowo niedawno, bo w 1973 r. Trofeów w gablocie raczej tam nie znajdziemy. Największy sukces to 11 miejsce w brazylijskiej Serie A, a zaraz obok jest dotarcie do ćwierćfinału rozgrywek Copa Sudamericana. Taki ligowy średniak, zajmujący w większości miejsca w dolnej części tabeli.
Przeglądając listę z piłkarzami Chapecoense nikt jakoś specjalnie nie zwrócił mojej uwagi. Nie są to nazwiska, które rzucają na kolana osoby niezbyt zainteresowane na co dzień latynoamerykańskim footballem. Jedyne co przykuło moją uwagę to postać śp. Clebera Santany. Piłkarz jest jednym z tych, którzy zginęli w katastrofie samolotu. Niektórzy mogą kojarzyć pomocnika z występów na europejskich boiskach, ponieważ w latach 2007 – 2010 był zawodnikiem Atletico Madryt jak i Realu Mallorca.
Przed rozpoczęciem sezonu w 2016 r., najważniejszy dla kopciuszka z Chapeco był turniej Copa Sudamericana. Najbardziej prestiżowe piłkarskie rozgrywki o puchar Ameryki Południowej. Nikt nie wróżył spektakularnego sukcesu, jednak po cichu wierzono, że Chapecoense osiągnie w nich zadowalający wynik. Po latach, jeden z członków sztabu szkoleniowego zespołu przyznał, że nie było żadnych oczekiwań co do wyniku, zakładano że przygoda z turniejem zakończy się już w pierwszej rundzie.
Niespodziewanie, zaczęło się od wygranego meczu z zespołem Cuiabá EC. Potem przyszło następne zwycięstwo, a zaraz za nim kolejne. Fala triumfów sprawiła, że mieszkańcy Chapeco oszaleli ze szczęścia co przerodziło się w większe zainteresowanie klubem nie tylko w regionie ale i całej Brazylii. Wszyscy z zaciekawieniem śledzili losy Chapecoense w drodze po puchar, a drużyna zaczęła pisać najwspanialszą kartkę w historii klubu.
W półfinale, Kopciuszkowi stanął na drodze dość mocny rywal z Argentyny – San Lorenzo. Pierwszy mecz rozgrywany na wyjeździe zakończył się remisem 1-1. W rewanżu przed własną publicznością, Chapecoense wystarczyło przez 90 minut zachować czyste konto by spełnić marzenia. Ranga spotkania zgromadziła na stadionie niemal połowę miasta. Już od wczesnych godzin porannych stołeczni kibice świętowali, dumnie nosząc na sobie zielono – białe barwy. Cała Arena Conda dopingowała swoich ulubieńców, a zawodnicy nie pozostali dłużni. Dzielnie bronili się do ostatniej minuty, utrzymując do samego końca bezbramkowy remis, który dawał im awans do wielkiego finału. Mimo podziału punktów w dwumeczu to zespół ze stanu Santa Catarina okazał się lepszy. Wszystko przez zasadę strzelonych bramek na wyjeździe. Na oczach wszystkich tworzyła się piękna historia a dalszego scenariusza losów klubu nie był w stanie przewidzieć nikt, nawet w tych najgorszych snach.
Pierwszy mecz finałowy zaplanowany został na 1 grudnia 2016 roku. Przeciwnikiem Chapecoense miał być kolumbijski Atletico Nacional. Całe miasto oszalało na punkcie swojego klubu, a okrzyki tych najwierniejszych Vamos Chape! na stałe zagościły w dziennym porządku mieszkańców. Nikt nie spodziewał się tego, że najważniejszy mecz rozegrają jednak w powietrzu walcząc o własne życie.
Jak doszło do tragedi?
29 listopada 2016 r, cały zespół Chapecoense wyruszył w podróż do kolumbijskiego Medellin, by rozegrać pierwszy mecz o finał turnieju Copa Sudamericana. Zanim to jednak nastąpiło musieli dostać się do Santa Cruz, gdzie przesiedli się do samolotu boliwijskich czarterowych linii lotniczych firmy LAMIA. Po udostępnianych w internecie relacjach zawodników, widać ewidentnie było dopisujące im humory i radość z powodu tego co miało ich czekać po wylądowaniu.
W trakcie lotu okazało się, że może nie wystarczyć paliwa, a sam kapitan Miquel Quiroga rozważał międzylądowanie w Bogocie by dotankować zbiornik. Ostatecznie nie zdecydował się na taki ruch i do Medellin dolatywał już na samych oparach. Pogoda nie sprzyjała widoczności, a ulewny deszcz dodatkowo stresował załogę, która przemilczała kłopoty i nie poinformowała o tym fakcie niczego nieświadomych pasażerów. Sytuacja ostatniego etapu lotu była krytyczna. Pilot rzeczywiście zgłosił kontroli ruchu lotniczego potrzebę pierwszeństwa w lądowaniu ze względu na brak paliwa ale nie wspomniał o dramatycznej skali problemu. Skutkiem tego było skierowanie do kolejki oczekujących, gdyż inny samolot powiadomił wcześniej o wycieku paliwa i jako pierwszy został skierowany na pas.
Kobieta z wieży kontrolnej za późno zorientowała się, że samolot LMI 2933 potrzebuje natychmiastowego naprowadzania aż ten zniknął z radarów. Ulewny deszcz, gęsta mgła i brak paliwa nie były jedynymi problemami z jakimi musiał zmagać się pilot. Okazało się bowiem, że doszła do tego awaria systemu elektrycznego. Skończyło się to niestety najgorzej jak tylko mogło. O godzinie 9:53 lokalnego czasu, samolot rozbił się o zbocze góry oddalone o 18 km od lotniska w Medellin. Z 77 osób znajdujących się na pokładzie, łącznie z załogą, przeżyło sześciu pasażerów, w tym trzech piłkarzy. Ocalali szczęśliwcy to – Helio Neto, Alan Rushel oraz bramkarz Jackson Follmann, który w katastrofie samolotu stracił prawą nogę. Ogólnie wśród ofiar tragedii było 71 osób, byli to głównie piłkarze Chapecoense ale także trenerzy, działacze klubu, dziennikarze i załoga.
Ratownikom i służbom medycznym, którzy jako pierwsi dotarli na miejsce ukazał się makabryczny widok roztrzaskanego, przepołowionego na dwie części samolotu. Nie było ani wybuchu ani ognia. Co może rzeczywiście świadczyć o tym, że paliwa w baku nie było już ani kropli? W jaki sposób można było dopuścić do tak karygodnego zaniedbania? Co ciekawe, po sprawdzeniu kilku ostatnich lotów linii lotniczych LAMIA, okazało się że w każdym z samolotów stan paliwa było wyliczony tak aby wystarczyło do lądowania. Samoloty każdorazowo docierały do celu podróży już z praktycznie pustym bakiem. Jest to rażąca nieodpowiedzialność świadcząca o tym, że chciano po prostu zaoszczędzić. Nikt nie wziął pod uwagę wyjątkowych okoliczności, w których dodatkowa ilość paliwa akurat w tym przypadku mogła uratować ludzkie życie.
Według najnowszych informacji z bieżącego już roku, brazylijska policja federalna zatrzymała kobietę, która odpowiadała za nawigację. Zarzucono jej dopuszczenie się ciężkich zaniedbań dotyczących planu podróży samolotu. Obywatelka Boliwii została złapana w brazylijskim mieście Corumba. Okazało się, że kobieta mieszkała tam po swoim nagłym wyjeździe z kraju tuż po katastrofie. Śledztwo wykazało, że Cecilia C. M. podała się za osobę prześladowana w swojej ojczyźnie dzięki czemu uzyskała w Brazylii status uchodźcy.
Ostatecznie, została oskarżona o przeprowadzenie działań, które zaszkodziły bezpieczeństwu w przestrzeni powietrznej i będzie odpowiadać za śmierć 71 osób.
Ostatnie pożegnanie, niesamowite wsparcie i gesty z zewnątrz
Jeszcze niedawno tętniący życiem stadion Chapecoense stał się miejscem przygnębiającej ceremonii pogrzebowej. Tragedia zgromadziła na ulicy i trybunach ponad 100 tys. mieszkańców. Żegnano nie tylko piłkarzy czy członków sztabu szkoleniowego ale przede wszystkim mężów, ojców i synów. Członków rodziny, zwykłych ludzi takich jak ja czy Ty, którzy mieli swoje marzenia. Smutny dzień pogrążył w żałobie cały świat, a łamiące serca obrazki można było obejrzeć na każdym kanale czy witrynie informacyjnej.
Kondolencje, wyrazy wsparcia dla klubu i rodzin zmarłych napływały z każdego kontynentu. Prawdopodobnie na wszystkich stadionach świata, m.in. też Ekstraklasy, odbyła się minuta ciszy poświęconą ofiarom katastrofy.
Słowa to nie wszystko i jako pierwszy z realnym gestem wyszedł niedoszły rywal brazylijczyków o finał turnieju Copa Sudamericana. Dzięki kolumbijskiej drużynie Atletico Nacional, która postanowiła oddać walkowera, zdecydowano się przyznać puchar Chapecoense bez rozgrywania jakiegokolwiek spotkania. Oczywiście, tym sposobem klub dostał pokaźny zastrzyk gotówki oraz kwalifikację do przyszłego Copa Libertadores, co wiąże się również ze zwiększeniem dochodów na odbudowę drużyny. Wiele zespołów z brazylijskiej Serie A zaproponowało wypożyczenie swoich zawodników, bez żadnych opłat, aby kopciuszek mógł dograć sezon do końca. Brazylijska Federacja Piłki Nożnej zastanawiała się również nad zatrzymaniem Chapecoense w najwyższej klasie rozgrywkowej na kolejne 3 sezony, bez względu na to jakie zespół ostatecznie zajął by miejsce w lidze.
Bardzo pomocna okazała się organizacja meczów charytatywnych, z których dochód miał być przeznaczony dla klubu i rodzin zmarłych. Jednym z takich wydarzeń był mecz gwiazd rozegrany w Sao Paulo. Wstąpili w nim między innymi tacy piłkarze jak Robinho i Neymar.
Nie obyło się również od licznych fake news’ów, które wprowadzały niepotrzebny zamęt i zamieszanie. Informacje wyssane z palca obiegały świat i nabijały tylko wyświetlenia idiotom, którzy je wymyślili. Bo nie można inaczej nazwać kogoś kto wykorzystuje ludzką tragedię dla swojego interesu. Śmieciową informacją okazała się plotka jakoby PSG miało przekazać klubowi 40 mln Euro na odbudowę. Taka sama sytuacja dotyczyła Cristiano Ronaldo, który z kolei miał zasilić budżet Chapecoense kwotą 3 mln Euro. Innym razem legenda brazylijskiej piłki – Ronaldinho, wyraził publicznie chęć pomocy jednak nie nadmienił na czym owa pomoc miałaby polegać. Media szybko podłapały temat i puszczono w obieg plotkę jakoby zawodnik miał dołączyć do klubu i grać w nim za darmo. Mało tego, m.in. na twitterze czy instagramie, pojawiały się fotomontaże z piłkarzem podpisującym kontrakt i trzymającym koszulkę zespołu Chapecoense. Ronnie od plotek się odciął więc kolejna informacja okazała się być obrzydliwym fake news’em. To samo dotyczyło innej legendy – Argentyńczyka – Juana Romana Riquelme.
Odbudowa klubu po katastrofie samolotu
Piłka nożna to bez dwóch zdań najpopularniejszy sport na świecie, a przedstawiciele Brazylii są niewątpliwie tego przykładem. Nie dziwi więc fakt, że klub Chapecoense dość szybko zaczął stawać na nogi. Mimo tego, iż jeszcze przed chwilą głównym tematem była katastrofa samolotu.
W większości nowi, działacze klubu zaczęli od wyboru nowego trenera. Został nim Vagner Mancini, który postawił sobie za cel odbudowę drużyny. Ciekawostką jest, że to właśnie za jego sprawą Neymar zadebiutował w Santosie. Nie ma co ukrywać, prawie cała drużyna musiała być złożona na nowo. Sporo zawodników z zespołów juniorskich Chapecoense musiało zasilić szeregi pierwszoligowca. Doczekano się także w brazylijskim mieście nowych twarzy. Klub wzmocniono o kilku piłkarzy, przyszli m. in. Dodo – obrońca Atletico Mineiro, Elias – bramkarz Juventude czy Wellington Paulista z Fluminesne.
Odrodzone Chapecoense już pół roku po katastrofie zdobyło swoje pierwsze trofeum. Nie była to może jakaś mega prestiżowa nagroda ale na początek, zwycięstwo w rozgrywkach stanu Santa Catarina, można uznać za niemały sukces. Dobry prognostyk dla piłkarzy, działaczy klubu oraz kibiców. Kolejnym tryumfem zespołu było utrzymanie się w lidze w sezonie 2017 co zagwarantowało zajęcie 8 miejsca na koniec rozgrywek.
Potem było już nieco gorzej mimo, że Chapecoense zdołało się utrzymać w brazylijskiej Serie A przez kolejne 3 sezony. W między czasie doszło do kilku zmian na stanowisku trenera. Byli nimi m. in. Vinicius Eutropio, Gilson Kleina czy Ney Franco. W sezonie 2019 klub niestety spadł z ligi zajmując przedostatnie, 19 miejsce w tabeli.
Długo na zapleczu brazylijskiej Serie A nie zabawili. W kolejnym sezonie zdołali zdobyć mistrzostwo 2 ligi wyprzedzając swojego rywala o fotel lidera tylko jedną bramką! Chapecoense i America Mineiro mieli bowiem po tyle samo punktów, zwycięstw, remisów i porażek. O mistrzostwie zadecydował lepszy bilans bramkowy tych pierwszych.
No i jak wygląda obecnie sytuacja Chapecoense w lidze? Cytując klasyka to no tak średnio bym powiedział. Do klubu dołączyło kilku piłkarzy, którzy mieli za zadanie wykręcić dla beniaminka w miarę korzystny wynik. Linię pomocy wzmocnił między innymi Guedes i doświadczony Rene Junior. By wesprzeć atak wrócił też dobrze znany, stary znajomy Henrique Almeida. Nie zdołał jednak do tej pory jeszcze wpisać się na listę strzelców i zawodzi na całej linii w takim samym stopniu jak cała drużyna Chapecoense. Powiedzieć, że jest źle to trochę za mało. Klub zdołał wygrać tylko jedno spotkanie. Zajmuje obecnie ostatnie, 20 miejsce, w tabeli brazylijskiej Serie A, ze stratą prawie 30 punktów do rywala plasującego się na miejscu gwarantującym utrzymanie. Nie ma szans na poprawę wyniku, ponieważ do końca sezonu zostało już tylko 2 spotkania.
No nieźle Jurand! Choć przytoczoną przez Ciebie historię już znałem, to z przyjemnością przeczytałem twój artykuł. Bardzo ciekawie napisany. Nie ukrywam ,że mnie wciągnął i było mi trochę przykro gdy nastąpił koniec. Poproszę o więcej takich artykułów. Jeśli chodzi o samo zdarzenie , to bez wątpienia największa tragedia jaka dotknęła świat sportu. Pozdrawiam !
Bardzo fajny i wciągający artykuł. Znałem już historię chapecoense ale naprawdę miło się to czyta. Mam nadzieję że strona się rozwinie i będzie więcej odwiedzających. Pozdrawiam